Siquijor

Rano ruszyliśmy w stronę portu oddalonego 30 min od naszego hotelu, gdzie okazało się, że nasz prom (jedyny prom kursujący w stronę wyspy Bohol), zepsuł się, od wczoraj nie kursuje i nie wiadomo kiedy będzie naprawiony. Razem z grupą osób, które były w identycznej sytuacji spontanicznie postanowiliśmy szukać innej drogi. Udaliśmy się do drugiego portu, z którego mogliśmy popłynąć w przeciwną stronę i po 24 godzinach wielu autobusów i promów dotarliśmy na wyspę Siquijor. A przynajmniej dotarła Gosia, Raphaël popłynął dodatkowo do miasta Dumaguete, aby naprawić swojego laptopa oraz udać się do lekarza, jednak bez sukcesu.

Nasz pierwszy nocleg był w rajskim domku „Islanders Paradise Beach” na samej plaży w północnej części wyspy. Otoczony bujną zielenią, piaskiem i wodą. Z racji tego, że przepadł nam jeden nocleg przez problem z transportem zostaliśmy w rajskim domku tylko jedną noc, ale udało nam się nacieszyć plażą oraz bardzo dobrą restauracją „Ayans Local food”.

Następnego dnia przenieśliśmy się na południowy koniec wyspy do domku „Thornton’s Sea View Cafe”, w którym spędziliśmy kilka dni i okazał się być idealnym miejsce do podziwiania zachodów słońca oraz zdalnej pracy oraz gry Mankala.

Thornton’s Sea View Cafe
kulki do gry Mancala

Zaczęliśmy od wieży obserwacyjnej w narodowym parku Mt. Bandilaan. Wiele schodów zostało wynagrodzonych widokiem na całą wyspę. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w sanktuarium motyli. Właściciel zajmuje się ratunkiem motyli, ich opieką i dużą część z nich wypuszcza ponownie na wolność.

Kolejny dzień w większości spędziliśmy na plaży Tubod, gdzie znajdowało się morskie sanktuarium. Przy wejściu na plażę witał nas Filipińczyk, który oferował wynajem sprzętu do nurkowania za symboliczną opłatę. Raphaël niestety nie mógł nurkować z powodu problemów z uszami, ale Gosi udało się zobaczyć dużo podwodnego świata, a nawet morskiego żółwia.

Następnego dnia odwiedziliśmy wodospady Lugnason i Cambugahay oraz zatrzymaliśmy się, aby podziwiać Stare Zaczarowane drzewo figowe, gdzie dodatkową atrakcją były rybki, a właściwie duże ryby pełniące funkcją SPA dla stóp. Po drodze wzdłuż wybrzeża zatrzymaliśmy się przy słynnym klifie Pitogo, który nieco nam przypominał portugalskie rejony.

Po zwiedzeniu całej wyspy pełnej uśmiechniętych Filipińczyków, niesamowitej przyrody oraz krystalicznie czystej wody nadszedł czas na opuszczenie wyspy. Dopłynęliśmy promem do wyspy Bohol do portu Tagbilaran i zostaliśmy na jedną noc w uroczym hostelu „Peaceland”. Poznaliśmy parę osób podróżujących solo po Filipinach i wymieniliśmy się dotychczasowymi wrażeniami.

hostel „Peaceland”

Z samego rana mieliśmy samolot z Panglao do Manilii, której okolice były naszym ostatnim przystankiem na Filipinach.